Rozdział niesprawdzony.
Mam nadzieję, że nie ma błędów.. Miłego czytania xx
~~~~~~~~~~~~
-I co?!- krzyknęłam starając się przebić głośną muzykę. John tylko wzruszył ramionami i zajął miejsce tuż obok mnie. Wcześniej nie miałam problemu z tym jak John mnie dotykał czy nawet całował. Teraz stwierdzę, że siedzi za blisko..zdecydowanie.
-Jakby się rozpłynął- stwierdził, a jego dłoń znalazła się w jednej chwili na moim kolanie i zaczęła sunąć w górę. Wzdrygnęłam się na samą myśl co ja właściwie ze sobą robię i szybko przesunęłam się w bok posyłając niezręczny uśmiech w stronę chłopaka.
-Przepraszam- mruknął trochę zakłopotany. Cieszyło mnie, że odkąd się poznaliśmy za każdy niepodobający mi się ruch po prostu przepraszał. Jednak są na tym świecie jeszcze jacyś normalni faceci.
-Nie mam pojęcia kto to, boję się..- myślałam na początku, że to zwykły przypadek, że po prostu się na mnie patrzy jak każda inna osoba na tej imprezie, myliłam się. Mój wzrok podobnie jak poprzednio zaczął błądzić po wszystkich znajdujących się w salonie, na całe szczęście nie zobaczyłam go ponownie.
-Lucy, naprawdę zajebiście bawię się w twoim towarzystwie, ale myślę, że najlepiej będzie jak wrócisz do domu- powiedział John. Na sam głos tych słów poczułam się lepiej. Nie ma nic bardziej bezpiecznego niż własny dom, prawda?
-Masz racje- posłałam lekki uśmiech w kierunku czarnowłosego i wstałam powoli z kanapy.
-Dziękuję, za to, że chociaż ty o mnie się troszczysz- zażartowałam. Chłopak wybuchnął śmiechem po czym przybliżył się do mnie i pocałował w policzek.
-Spotkamy się jeszcze?- zapytał z nadzieją przeszywając mnie wzrokiem. To dziwne, ale w jego towarzystwie czułam się mega swobodnie, co innego mogę powiedzieć o Justinie..
-Z pewnością- pożegnałam się z Johnem i odeszłam w celu znalezienia wkurwionego Danniego i pewnie zalanej w trzy dupy Madison.
Z każdym kolejnym krokiem docierało do mnie to co właśnie miało się zaraz wydarzyć. Po tak długim czasie w końcu odważyłam się pojawić w ośrodku. Oczywiście pani Scott zna moją wersję w której na pewno nie ma nic o tym, że rodzice zabronili mi widywać Justina czy o tym zdjęciu w nowojorskiej gazecie. Pieprzonej gazecie. Dziś był również dzień w którym muszę powiedzieć Madison prawdę i to, że musi iść złożyć zeznania ponieważ ta sprawa z morderstwem toczy się zdecydowanie za długo, a ja mam tego serdecznie dosyć. Zatrzymałam się pod ośrodkiem i niepewnie uniosłam wzrok. Mój żołądek co jakiś czas skręcał się nieprzyjemnie, a rozum cały czas zadawał jedno pytanie "Czy nie powinna odpuścić?". Może któregoś dnia uda mi się na to pytanie odpowiedzieć, na pewno nie teraz, nie w chwili kiedy pod budynkiem zatrzymał się radiowóz. Stałam jak wyryta nie wierząc w to co widzę. Dwóch policjantów których miałam okazję spotkać wcześniej podeszło do tylnych drzwi i otworzyli je.
-Jezu..- szepnęłam zakrywając dłonią usta. To co teraz działo się w mojej głowie było nie do opisania. Nie wiedząc dlaczego to robię, szybko ruszyłam w stronę pobitego Justina.
-Pani Darling..- zaczął jeden z mundurowych nie ukrywając się z nieprzyjemnym spojrzeniem. Odpuściłam wywracania oczami.
-Prosiłbym żeby pani weszła już do środka- dokończył chyba zirytowany moją osobą i ruszył z miejsca z chłopakiem u boku. Była całkowicie oszołomiona tym co przed chwilą zobaczyłam, że nie mogłam wykonać żadnego ruchu. Teraz wiem, że nie powinnam odpuścić i pojawić się w tym ośrodku prędzej, a nie po tygodniach. Jestem egoistką, myślącą tylko o sobie. Sama chciałam mieć tą pracę, sama tu przyszłam i ja jestem odpowiedzialna w pewnym stopniu za Justina. Idiotka.
-Lucy, dobrze, że jesteś- Pani Scott niemalże rzuciła się na mnie kiedy tylko znalazłam się w holu. Posłałam kobiecie wymuszony uśmiech.
-Możesz iść do pokoju Justina, on na razie jest u pielęgniarki. Chyba widziałaś sama co narobił- mruknęła zakłopotanie tupiąc nogą o białe płytki. Poczucie winy rosło z każdą sekundą.
-Myśli pani, że to przeze mnie...- kobieta szybko mi przerwała dotykając lekko mojego ramienia.
-Prawdopodobnie Justin wymknął się i pobił- powiedziała szybko nawiązując ze mną kontakt wzrokowy.
-Przepraszam- te słowa opuściły moje usta zanim zdążyłam się na tym zastanowić. Chyba dobrze w sumie, bo najwidoczniej rozbawiłam nimi panią Scott. Zawsze coś.
-Nie przepraszaj Lucy- powiedziała śmiejąc się.- porozmawiaj z Justinem, bardzo cię proszę i mam również nadzieję, że nie zrezygnujesz z pracy tutaj..- dodała poważniejszym tonem. Spuściłam wzrok na białe kafelki.
-Nie zrezygnuję- mruknęłam mając nadzieję, że te słowa dodadzą jakoś otuchy pani Scott, bo Justin nie jest tu jedynym pacjentem,a ona nie ma tylko jego na głowie. Chodź na prawdę się cieszę, że w niego wierzy, że stara się wyleczyć Justina i, że wierzy również we mnie, bo chyba powoli mnie to przerasta...
-Nie rozumiem...gdzie zrobiliśmy błąd?...- słysząc te słowa dobiegające z pokoju Justina czułam jak moje serce podchodzi mi do gardła. Za wiele jak na dzisiaj.. Zatrzymałam się przy drzwiach nie mogąc zrobić nic innego.
-Rozpieszczony gówniarz- ostry głos odbił się w mojej głowie co spowodowało nieprzyjemną gęsią skórkę na moim ciele.
-To nasz syn, musimy mu pomóc- załamany kobiecy głos tym razem zagłuszył moje myśli. Zrobiłam krok do przodu, stając tym samym przed wejściem do pomieszczenie. Rozmowa ucichła, a chłodne jak i smutne spojrzenie padło na moją sylwetkę. Zacisnęłam dłonie w pięści oddychając nierównomiernie. To zdecydowanie była najbardziej niekomfortowa sytuacja w moim życiu.
-Oh, ty jesteś pewnie Lucy?- odezwała się zgadując mama Justina i wstała powoli z łóżka nie spuszczając ze mnie wzroku. Nie mogąc wydusić z siebie słowa skinęłam lekko głową i przekroczyłam próg pokoju. Czułam cały czas palący wzrok mężczyzny na sobie co ani trochę nie było przyjemne. Tego nawet nie można porównać do spojrzenia Justina, które wolałam w tej chwili sto razy bardziej.
-Widziałaś Justina?- zadała kolejne pytanie robiąc kilka kroków do przodu.
-Tak..- zaczęłam.-pobił się z kimś prawdopodobnie- dodałam szybko wyprzedzając odpowiedzią z pewnością następne pytanie kobiety.
-Bójka!?- wybuchł nagle tata Justina. Wzdrygnęłam się na jego nagły krzyk i spuściłam jak najszybciej wzrok.- Chodźmy stąd, szkoda na niego czasu- warknął.
-Racja, idźcie- słysząc ten głos odwróciłam się momentalnie w stronę drzwi gdzie stał Justin z policjantami po obu swoich stronach. Cała moja uwaga była teraz skupiona na szatynie, ale on ewidentnie unikał ze mną jakiekolwiek kontaktu bo nawet na mnie nie spojrzał.
-Co ty sobie w ogóle wyobrażasz!?- krzyknął mężczyzna i gdyby nie szybka interwencja policjantów, rzucił by się z pięściami na chłopaka. Wystraszona odsunęłam się w głąb pokoju patrząc z przerażeniem na niesamowicie wkurzonego tatę Justina.
-Nie chce żebyście tu jeszcze kiedykolwiek przyszli, jasne?- tym razem odezwał się Justina. Jego ton głosu był tak przesiąknięty jadem i nienawiścią, że nawet nie chcę myśleć co zaszło pomiędzy nim, a jego rodzicami. Szkoda mi było najbardziej jego mamy, musiała to oglądać i z pewnością bolała ją nienawiść między synem, a ojcem. W oczach od razu zebrały mi się łzy i nawet kilka spłynęło niekontrolowanie po moich policzkach.
-Pieniędzy od nas więcej nie dostaniesz- syknął mężczyzna wyrywając się z uścisków policjantów.
-Nie chcę waszych zasranych pieniędzy- warknął szatyn z mordem w oczach. Teraz znam odpowiedź na pytanie skąd Justina ma pieniądze na leczenie w ośrodku i pewnie jak ich już nie będzie posiadał, pójdzie do więzienia.
Stałam jak wyryta, pogrążona przez natłok myśli nawet nie wiem kiedy w pokoju zostałam tylko Justin, ja i policjanci.
-Jutro ma się pojawić osoba która potwierdzi obecność pana Biebera w pańskim domu, sprawa również zostanie zamknięta- usłyszałam głos jednego z mężczyzn po czym dźwięk zamykających się drzwi. Między mną, a Justinem nastała długa i krepująca cisza. Miałam wrażenie, że jedyne co chciałby mieć teraz to święty spokój więc postanowiłam już iść, jednak kiedy wykonałam pierwszy krok, do moich uszy dobiegł jego charakterystyczny, zachrypnięty głos którego tak bardzo długo nie słyszałam, za którym tak naprawdę cholernie tęskniłam.
-Zostań.
~~~~~~~~~~~~~~~~~
Więc po pierwsze: strasznie przepraszam, że tak długo nie było rozdziało i miał on być grubo dwa tygodnie temu, ale... u nie w szkole nie jest zbytnio ciekawie, a właściwie jest masakrycznie. W następnym tygodniu cały czas mam kartkówki i sprawdziany, dosłownie codziennie. Myślę więc, że rozumiecie i mnie nie znienawidziliście :D Jak mi się uda przetrwać ten tydzień to w za tydzień w sobotę bądź w niedzielę dodam kolejny rozdział.
P.S Przepraszam, że daję wam czytać takie gówno, ale moje życie trochę się pokomplikowało, a nie chcę zawieszać tego bloga.
Kocham was i dziękuję jeśli przeczytaliście i zostawiliście komentarz. To mnie motywuje najbardziej!
Do następnego misie xx